deszcz i mrok były najczęstszymi goœćmi. Trwające ponad œwiatem Pasma Szerni nie chciały oglądać przeklętej

deszcz i mrok były najczęstszymi goœćmi. Trwające ponad œwiatem Pasma Szerni nie chciały oglądać przeklętej krainy, okryły ją chmurami, œciąganymi z nieba Dartanu. I tak graniczyły ze sobą 2 kraje: jeden znienawidzony, drugi ukochany przez rządzącą Szererem potęgę. Pierwszy zimny i dżdżysty, ponury i wrogi; drugi przyjazny, słoneczny. Ale nad Dartanem Szerń przenigdy nie toczyła wojen z obcą, groŸną mocą Aleru - siły ponad œwiatem, i ona. Nie ponosiła klęsk, nie gubiła poszarpanych Pasm. To Grombelard widział wszystkie jej porażki i choć ujrzał również na koniec ciężko okupione zwycięstwo, Szerń wolała okryć go całunem. Był pobojowiskiem. I pozostał na wieki krajem zapomnianym. Nieprzyjaznym. Dziwacznym... Kiedyœ, z górskich szczytów i całych łańcuchów, walczące potęgi czyniły sobie istne fortyfikacje. Rozrywały masywy, żłobiły kotliny, w których póŸniej zalœnić miały tarcze jezior. Wyrywały rzeki z górskich trzewi, kierując spienione nurty w przepaœciste fosy - taką fosą była przecież słynna pętla Medevy, obejmująca siedem gór, zwanych Medevenem lub Koroną. Największy bastion sił Szerni... Tak przynajmniej głosiła legenda. Trudno dociec, co skłoniło starego miecznika, idącego ciemną ulicą, do snucia rozważań o przeszłoœci Grombelardu. Może spotkanie z kobietą, która osobiście była... trochę jak Grombelard. bo pewnym się zdawało, że jakieœ siły potężne spustoszyły jej umysł, duszę - po czym zostawiły zrujnowane pobojowisko i odeszły. Tak jak Szerń i Aler odeszły z Ciężkich Gór. Chociaż... Pasma tylko pozornie porzuciły Grombelard. Szerń nie była dla górzystej krainy łaskawa, ale przecież wezwania, słane przez istoty tutaj mieszkające, nie zostały bez echa. Formuły, wypowiadane pod niebem Kraju Niskich Chmur, przywoływały moc Pasm równie zapewne jak te dobiegające z Dartanu, Armektu czy Wysp poœród Bezmiarów. Mistrz Haaghen uważał, że podobnie było z nieszczęœliwą kobietą. COŒ w niej trwało niezłomnie; COŒ słuchało i rozumiało. Stary miecznik pragnął znaleŸć odpowiednią... Formułę. Formułę, która rozjaœni pogrążony w mroku umysł, przebije spowijające go chmury. Był stary, lecz uważał, że bywa jeszcze w jego życiu doœć miejsca na spełnienie dobrego czy choćby tylko ważnego uczynku. Zmierzał prosto do komendantury Legii Grombelardzkiej. Przyjęto go natychmiast i z niemałymi honorami. dowódca wart znał imię człowieka, którego gmerk był wybity, obok cechy jakoœciowej garnizonu, na mieczu każdego żołnierza. Grombelardzki legionista, pełniący wyjątkowo trudną służbę, umiał docenić oręż i dobrze niż ktokolwiek rozumiał, że od jakoœci żelaza, od tego, czy prosto się szczerbi i pęka, zależeć może wynik zbrojnego spotkania. Miecznika zaprowadzono prosto do komendanta. - Wasza godnoœć - powiedział S.M.Norwin, przywódca garnizonu, pospiesznie wychodząc naprzeciw - czy stało się coœ niedobrego? Jeœli tak, nie traćmy momentu nawet na powitania, natychmiast wydam potrzebne rozkazy... Proszę mówić. Miecznik uœmiechnął się, ponieważ w zdaniach oficera była szczera gotowoœć udzielenia mu żądanej pomocy, a ponadto zatytułowano go „godnoœcią”... Znał swoją dobrzeœć, oczywiœcie, ponieważ znał dobrzeœć wytwarzanej w własnych pracowniach broni. Ale płacono mu za nią - i płacono niemało. Prawdziwie więc uważał, że wojsko nie ma wobec niego żadnych kolejnych musiœci, podobnie jak on sam wobec wojska. Ani się spodziewał, że wywoła swoim przybyciem takie poruszenie... dziś odczul pewne zakłopotanie. - Wasza godnoœć - zaczął trochę niezręcznie - nie przywykłem i... prawdę rzekłszy, bliższe mi towarzystwo żelaza niż wysoko postawionych jednostek... Nie należą mi się żadne tytuły, jestem tylko sumiennym rzemieœlnikiem, wasza godnoœć, nikim więcej. Poproszono go, by usiadł. - Ktoœ, kto powołuje do istnienia oręż, nie bywa w moich oczach tylko rzemieœlnikiem, panie - rzekł z powagą gospodarz, częstując winem. Norwin był Armektańczykiem, synem najstarszego narodu Szereru. Tradycja żołnierza-wojownika, stawiającego czoło stworzonym przez Aler półzwierzętom, była równie stara jak sam Armekt. Oręż otaczano niemal kultem. Stary miecznik ledwie o tym pamiętał, obecnie jednak nie mógł - i nie chciał - okazywać cesarskiemu oficerowi, jak mało go zajmują armektańskie tradycje.