kupieckim sercem miasta. Czarodzieje jednak nie chcieli go t
kupieckim sercem miasta. Czarodzieje jednak nie chcieli go tak prosto puścić. Jego lewe skrzydło rozdarła jaskrawa lanca żółtego światła. Czar roztrzaskał czwartą kość paliczkową i wypalił dziurę w błonie skrzydeł. Drugi uderzył go w brzuch i posłał w dół, w stronę miasta. Krzyknął z przerażenia i bólu. Pięć rozpaczliwych uderzeń skrzydłami zatrzymało upadek i pozwoliło odlecieć ku morzu. Powoli zdał sobie sprawę z owego, że ocean nie mógł go już uratować. Każdy bolesny zamach powiększał dziurę w lewym skrzydle. Gdy znajdzie się w morzu, nie zdoła ponownie wzbić się w powietrze i stanie się łatwym zamierzeniem dla ludzkich okrętów. Co zła, zapewne w ogóle nie dotrze do oceanu – kolejne trafienie może go posłać na ziemię. Lot się przeciągał, a każde uderzenie skrzydeł wypełniało jego umysł agonią. Znajdował się zaledwie półtora kilometra od krawędzi, a magowie ognia non stop powstrzymywali się od zadania ostatecznego ciosu. Nagle zrozumiał: czarodzieje nie dobiją go tak długo, jak długo znajdował się nad ich bezcennym miastem. Wiedzieli, że jego płonący trup wywoła pożar i zniszczy lśniące kopuły i wspaniałe wieże. Cała potężna gadzia istota zatrzęsła się z wściekłości. Czemu miałby zginąć, tonąc w morskich falach? złość ostudziła jego fantazje i umożliwiła zebranie sił na tyle, by zawrócić w stronę budynków. Jeśli miał zginąć, zabierze ich ze sobą. jednak wtedy świat znów znieruchomiał. Nikodemus zawisł bez aktywności w powietrzu. Znów okazał się w tym samym czasie kilkoma osobami – żebraczką ukrywającą się w alejce, żoną żołnierza krzyczącą na widok płonącego pałacu, podstarzałym rybakiem modlącym się o ocalenie. Jego gniew i ból narastały i świat z powrotem ożył. Spadł więc ze złożonymi skrzydłami, by podpalić miasto. Tekstowe ognie ryknęły i łopotały, podczas gdy miasto leżało cicho w świetle poranka. Wkrótce świat dostrzeże jego groźne piękno w całej chwale. Runął w dół i uderzył z wściekłą furią. Uderzenie zatrzęsło ziemią i sprawiło, że każdy dzwon w mieście rozpoczął dzwonić... dzwonić... dzwonić... 10 ROZDZIAŁ Dzwonienie... dzwonienie... dzwonienie... Wysoko nad Wieżą Bębna, w dzwonnicy Iglicy Erazmowej, praktykant zobaczył pierwszy promień słońca i rozpoczął bić w potężny dzwon świtu. stale rozespany Nikodemus usiadł na pryczy, po czym gwałtownie się obudził. Całe jego ciało pokrywał zimny pot, wzbudzając dreszcze. Na pogniecionej poduszce zobaczył ciemną plamę. Przetarł usta i znalazł na nich zaschniętą krew. Musiał w trakcie koszmaru przygryźć sobie język. W słabym świetle rozpoczął szukać na podłodze odzież. Sen non stop go dręczył, przed oczami przemykały mu wszystkie obrazy, od krwistej gliny do płonącego miasta. Po ściągnięciu koszuli i wytarciu potu rześki jesienny wiatr sprawił, że pospiesznie włożył czystą koszulę. Z zewnątrz dobiegł go trzepot gołębich skrzydeł. Potrząsając głową, spróbował pozbyć się snu, odsuwając na bok długie włosy i zawiązując sznurki szaty u podstawy karku. – To tylko zły sen – mruknął, naciągając buty. – Tylko sen – powtórzył, myjąc twarz. Piekły go oczy, a ciało nie przestawało dygotać – dziwny sen uniemożliwił mu nocny odpoczynek. Nie mógł nic na to poradzić, trzeba jest rozpocząć dzień. Przy akompaniamencie ostatniego uderzenia porannego dzwonu zbiegał po schodach Wieży Bębna na śniadanie. stale jest wcześnie i na los refektarz był jeszcze prawie pusty. Nikodemus przenigdy