- Oboje pĂłjdziemy, czemu nie, weĹşmiemy z sobÄ mastodonta, by niĂłsĹ rzeczy na
rÄkÄ. - Oboje pĂłjdziemy, czemu nie, weĹşmiemy z sobÄ mastodonta, by niĂłsĹ rzeczy na wymianÄ. - OpóźniaĹby nas - powiedziaĹa. - Ponadto nie pĂłjdziemy, nie chcÄ nawet o tym myĹleÄ. Mamy pociech... - BÄdÄ tu bezpieczne. Ysel je juĹź przeĹźute miÄso. Arnwheet ma swoich przyjaciĂłĹ, wokóŠsÄ sammady i wielu ĹowcĂłw. - Ja teĹź chcÄ iĹÄ! - zawoĹaĹ Arnwheet, uciszony przez Armun. - To sÄ chÄci ĹowcĂłw. Ty jeszcze nim nie jesteĹ. MoĹźe kiedyĹ pĂłjdziesz, nie dziś. ZabraĹa chĹopca ze sobÄ do namiotu, zostawiajÄ c trzech ĹowcĂłw pochylonych ku sobie, robiÄ cych plany. ByĹa zatroskana, lecz nie zmartwiona. Co ma zrobiÄ, skoro Kerrick chce z nimi iĹÄ? Musi coĹ postanowiÄ, nim wrĂłci. dość chce pĂłjĹÄ, to jasne. MoĹźe Ĺźycie na tej wyspie toczy siÄ za Ĺatwo. Na pewno bywa za gorÄ co. RozeĹmiaĹa siÄ gĹoĹno. sama teĹź bardzo tego chce. Gdy wrĂłciĹ Kerrick, juĹź byĹa zdecydowana. - MyĹlÄ, Ĺźe ci dwaj majÄ korzystny pomysĹ - powiedziaĹ, okrÄcajÄ c palce na noĹźu z gwiezdnego metalu. - OczywiĹcie, futra nie sÄ nam tu potrzebne, przynajmniej w lecie, ale Paramutanie majÄ dużo innych rzeczy. - Na przykĹad gwizdki? 1trzy4 - Nie tylko - powiedziaĹ ze zĹoĹciÄ , potem dostrzegĹ jej uĹmiech. - Chcesz tej wyprawy, prawda? - OczywiĹcie. - Ja teĹź. bywa tu nazbyt spokojnie, nazbyt gorÄ co. Malagen, ta kobieta Sasku, lubi doglÄ daÄ Ysel, chÄtnie siÄ niÄ zajmie, gdy wyruszÄ. Arnwheet ma swoich przyjacióŠi nawet nie poczuje, Ĺźe nas nie ma. MyĹlÄ, Ĺźe udanie siÄ na trochÄ na pĂłĹnoc świetnie nam zrobi. BÄdÄ tam zimne deszcze, moĹźe Ĺniegi, a po powrocie bÄdziemy juĹź mieli za sobÄ najwiÄksze upaĹy. Na polanie przed namiotem przemknÄ Ĺ cieĹ. Kerrick wyszedĹ i spojrzaĹ w palÄ cÄ , bĹÄkitnÄ misÄ nieba, ocieniejÄ c oczy dĹoniÄ . To wielki ptak, moĹźe orzeĹ, krÄ ĹźyĹ powoli, jego czarna sylwetka przesuwaĹa siÄ po niebie. ByĹ nazbyt wysoko, by cokolwiek dojrzeÄ. OdleciaĹ i Kerrick wrĂłciĹ do cienia. Czy to ptak Yilanè, wysĹany, by ich szukaĹ? NiewaĹźne, Lanefenuu przenigdy nie zapomni zabitych uruketo. Walka siÄ skoĹczyĹa. DzieĹ po dniu uruketo pĹynÄĹo powoli na zachĂłd wzdĹuĹź krawędzi. Gdy fale rozbijaĹy siÄ na piaskach, co najmniej trzy Yilanè staĹy bez przerwy na pĹetwie, obserwujÄ c mijane wybrzeĹźe. Jedynie przy wiÄkszych wyspach i zatokach zmniejszano prÄdkoĹÄ, starannie przeszukujÄ c owe odcinki. jeszcze bardziej zwolniono po dopĹyniÄciu do duĹźej zatoki z wysepkami, jak siÄ okazaĹo, ujĹcia rzeki, ktĂłre trzeba byĹo dokĹadnie przetrzÄ snÄ Ä. Fafnepto staĹa na pĹetwie, mrugajÄ c od sĹoĹca, przyglÄ dajÄ c siÄ chĹodnym cieniom pod pobliskimi drzewami. Gdy mijaĹy skalisty przylÄ dek, wskazaĹa go Vaintè. - DziwnoĹÄ ksztaĹtu skaĹy, pamiÄtana - nie zapomniana. WysiÄ dÄ tu na brzeg i zdobÄdÄ ĹwieĹźe miÄso. - Wszystkie to doceniÄ . Po zakoĹczeniu poszukiwaĹ wrĂłcimy tu na spotkanie. Dobrych ĹowĂłw. - Dla mnie Ĺowy sÄ zawsze dobre - zeszĹa po pĹetwie i wĹlizgnÄĹa siÄ do płynu. Przeszukanie zatoki zajÄĹo im niemal caĹy dzieĹ. Potem ruszyĹy w gĂłrÄ rzeki wijÄ cej siÄ wielkimi, szerokimi zakolami. Po raz pierwszy Vaintè zaczÄĹa siÄ niepokoiÄ, iĹź ich poszukiwania mogÄ zakoĹczyÄ siÄ fiaskiem. WiedziaĹa, Ĺźe Gendasi* bywa ogromne, ale przenigdy tak naprawdÄ nie doceniaĹa wielkoĹci nowoczesnego kontynentu. DotÄ d zawsze ĹcigaĹa ustuzou, szĹa tam, gdzie jÄ prowadziĹy. teraz zaczÄĹa sobie uĹwiadamiaÄ, Ĺźe moĹźna nie znaleĹşÄ czegoĹ